Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/347

Ta strona została przepisana.

cztery godzin moi pismacy będą głodni, gdy zaś chcą jeść, to kąsają.
— Będę grzeczny. Czego sobie życzysz hrabino?
— Ażeby mi w niczem nie przeszkadzano, co przedsięwezmę.
— Co się mnie tyczy, obowiązuję się!
— O! to bardzo źle powiedziane — rzekła hrabina tupiąc nogą — to wygląda po grecku, czy po kartagińsku.
— Hrabino!...
— Ja też nie przystaję na taki wykręt. Pan pozostaniesz biernym, ale pan de Choiseul będzie działać! Ja tak nie chcę, rozumiesz pan? Wszystko albo nic. Wydasz mi pan Choiseul’ów, skrępowanych, obezwładnionych, upadłych, albo ja pana skrępuję i unicestwię. Strzeż się pan, piosenki nie są moją jedyną bronią, uprzedzam.
— Nie groź pani — rzekł pan de Sartines w zamyśleniu — bo to przedstawienie u dworu tak się trudnem stało, że pani nie może mieć o tem pojęcia.
— Nie byłoby trudne, gdyby nie stawiano przeszkód.
— Niestety!
— Czy możesz je pan usunąć?
— Nie jestem sam; trzeba nam stu osób przynajmniej. — Znajdą się.
— Potrzeba na to miljona...