Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/348

Ta strona została przepisana.

— To już rzecz Terraya.
— Przyzwolenie króla...
— Będę je miała.
— Nie da napewno.
— To je wezmę.
— Potem, kiedy to wszystko mieć pani będzie, potrzeba jeszcze chrzestnej matki.
— Już się o nią staram.
— Daremnie; przeciw pani jest zmowa...
— W Wersalu?
— Tak, wszystkie damy odmówią, żeby się przypodobać pani de Choiseul, pani de Grammont, delfinowej, wreszcie całej tej partji skromnisiów.
— Najprzód partja skromnisiów musi zmienić nazwę, jeżeli pani de Grammont do niej należy.
— Daremnie się pani upiera, niech mi pani wierzy.
— Jestem już u celu.
— Więc to dlatego wyprawiłaś pani swoją siostrę do Verdun?
— Tak, więc pan wiesz o tem — odrzekła hrabina z niezadowoleniem.
— Pani, ja mam także swoją policję, — zauważył, śmiejąc się pan de Sartines.
— I swoich szpiegów?
— I szpiegów.
— U mnie?
— U pani.
— W stajniach moich czy w kuchniach?