Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/357

Ta strona została przepisana.

ża, piechotą jak zwykła śmiertelniczka. Tylko biegała szybko, bo była ładna i bała się ażeby jej nie zaczepiano.
— Młoda dziewczyna była zatem cnotliwą Lukrecją? — zapytał król.
— Wasza Królewska Mość wie dobrze, że od roku... nie wiem którego, od założenia Rzymu już ich nie ma...
— O! mój Boże, hrabino, czyś nie została uczoną?
— Gdybym się stała uczoną, zacytowałabym choćby fałszywą datę, byle się tylko popisać.
— Racja — powiedział król, mów pani dalej.
— Biegała więc, biegała, i raz przechodząc przez Tuileries, zauważyła że ktoś ją ściga.
— A! do djabła! — przerwał król — i pewno się zatrzymała?
— Jakże złą opinję macie o kobietach, Najjaśniejszy Panie. Widać, że znaliście tylko margrabiny, księżny i...
— I księżny krwi królewskiej, nieprawda?
— Zanadto jestem grzeczną, aby przeczyć Waszej Królewskiej Mości. Ale najbardziej trwożyła dziewczynę mgła gęsta, która się stawała zupełnie nieprzejrzystą.
— Sartines, czy wiesz z czego mgła powstaje?
Naczelnik policji, zapytany niespodzianie, drgnął.
— Nie wiem, Najjaśniejszy Panie.
— To dobrze bo i ja nie wiem, odparł król.