padł ten cios? — zapytała hrabina, tarmosząc za uszy Zamora, siedzącego u jej nóg.
— Nie, na honor — odpowiedział Ludwik XV.
— I nie domyślacie się?
— Przysięgam. A pani, hrabino?
— Wiem, Najjaśniejszy Panie, i jestem pewna, że nie będzie to dla was nowością.
— Hrabino, hrabino — podchwycił Ludwik XV starając się przybrać wyraz godności — pomyśl, iż kłamstwo zadajesz królowi?
— Najjaśniejszy Panie, jestem za żywą, to prawda; lecz sądzicie, że pozwolę spokojnie panu de Choiseul zabić mego brata?
— A więc to o pana de Choiseul chodzi! — rzekł król tonem, jakgdyby nie spodziewał się usłyszeć tego nazwiska.
— O! jeżeli nie chcecie w nim widzieć mego nieprzyjaciela najzawziętszego, to ja widzę to co dzień i bardzo dobrze, bo nawet nie zadaje sobie trudu ukrywać swojej nienawiści.
— Od nienawiści daleko do morderstwa, kochana hrabino.
— Dla Choiseul’ów to wszystko jedno
— Droga przyjaciółko, otóż znów sprawy stanu wracają.
— Boże! mój Boże! Panie de Sartines, czy podobna to wytrzymać!
— Ależ nie, jeżeli pani myśli...
— Myślę, że mnie nie bronicie, a nawet zaniedbujecie! — zawołała gwałtownie hrabina.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/367
Ta strona została przepisana.