Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/369

Ta strona została przepisana.

chwycająca z uśmiechem na ustach, a gniew czyni cię brzydką.
— Nie dbam oto; piękność nie chroni mnie od intryg nienawistnych.
— Co znowu, hrabino?
— Wybierajcie, albo ja albo wasz Choiseul!
— Kochana ślicznotko, wybór niemożliwy: jesteście mi oboje potrzebni.
— W takim razie usuwam się.
— Wy?
— Tak, zostawiam wolne pole nieprzyjaciołom. O! umrę ze zmartwienia, ale pan de Choiseul będzie zadowolony i to was pocieszy.
— Przysięgam wam, hrabino, że on nic do was nie ma, a nawet sprzyja wam. Przedewszystkiem zacny to człowiek — dorzucił król, starając się aby de Sartines usłyszał te słowa.
— Zacny człowiek! Do rozpaczy przywodzicie mnie, Najjaśniejszy Panie. Zacny człowiek, który każe ludzi mordować.
— O! nie wiemy tego napewno! — odrzekł król.
— Zresztą — ośmielił się odezwać naczelnik policji — sprzeczka między wojskowymi to rzecz taka zwyczajna!
— I pan także, panie de Sartines — odrzekła hrabina.
Naczelnik policji zrozumiał i cofnął się przed gniewem hrabiny.
Nastąpiła cisza groźna.