Delfin dobył z kieszeni stalowy pilniczek, oprawny w konchę perłową i końcem ostrza popchnął jedno z kółek. Na pół sekundy maszynerja ruszyła się i znowu stanęła.
Końcem pilnika książę odśrubowywać zaczął niektóre kółka i starannie je układał na konsoli.
I tak wpadając w zapał, dalej rozbierał skomplikowną machinę, przepatrywał najsekretniejsze, najbardziej tajemnicze jej zakątki.
Nagle wydał radosny okrzyk, odkrył bowiem, że walec, działający spiralnie, rozluźnił sprężynę i zatrzymał koło rozpędowe.
Począł więc sprężynę zaciskać.
Z kółkiem w lewej, pilnikiem w prawej ręce, nachylił głowę do wnętrza.
Gdy tak cały oddany był temu zajęciu, drzwi się otworzyły i głos czyjś zawołał:
— Król!
Lecz Ludwik wsłuchiwał się tylko w melodyjne tik, tak, pod jego ręką zrodzone, jak biegły lekarz w uderzenia serca, któremu powraca życie.
Król rozejrzał się na wszystkie strony, przez chwilę nie widział delfina, którego rozstawione nogi dostrzec tylko było można, bo stan wraz z głową ukryte były w otworze zegara.
Zbliżył się uśmiechnięty i zlekka uderzył w ramię swego potomka.
— Co tam robisz, u djabła? — zapytał.
Ludwik wysunął śpiesznie głowę, z wszelką
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/378
Ta strona została przepisana.