Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/423

Ta strona została przepisana.

ty, aby podała hrabinie coś chłodzącego, a przedewszystkiem, aby miała na nią baczenie.
— Biedna kobieta, pomyślał, w głowie jej się przewróciło.
— Jakto? — zapytała znowu hrabina — pan naprawdę nie masz córki?
— Nie, pani.
— Zamężnej w Strassburgu?
— Nie pani, po tysiąc razy nie.
— I nie upoważniałeś pan jej — kończyła hrabina, nie mogąca pozbyć się swojej myśli, — do oznajmienia mi w przejeździe, że mój proces wszedł na wokandę?
— Nie.
Hrabina podskoczyła w fotelu, uderzając się po kolanach rękami.
— Może pani hrabina napije się tego troszkę — zaproponował pan Flageot — to dobrze pani zrobi...
I dał znak Małgorzacie, która zbliżyła się z tacą i dwiema szklankami piwa, ale hrabinie pić się odechciało i tak szorstko odsunęła tacę, że Małgorzata przywykła w domu do pewnych przywilejów, uczuła się mocno dotknięta.
— Zobaczmy — powiedziała hrabina, patrząc na pana Flageot z pod okularów — poruzumiejmy się, jeżeli łaska.
— Właśnie tego pragnę. — Małgorzato, zatrzymaj się; zechciej pani napić się koniecznie... i porozumiemy się zaraz.
— Bardzo oto proszę, gdyż jesteś pan dziś