przemówił pocztyljon, chowając pieniądze w cholewę buta.
— Pan coś mówi do ciebie, — zawołał pocztyljon, siedzący na koniu, gdy posłyszał dźwięk monety.
— Rozmówiełem się już i zaraz jedziemy.
— Konie nie pójdą.
— Od czego masz ostrogi?
— Choćbym je całe w brzuchy im wpakował, jeszczebym nie ruszył z miejsca; niech mnie Bóg skarze, jeżeli...
Nie dokończył, bo przerwał mu nowy piorun.
— Na taki czas dobrzy chrześcijanie siedzą w domu. A! — co ja widzę... nasz powóz sam się posuwa... Wielki Boże! co to znaczy?...
Rzeczywiście ciężka landara, nie znajdując oporu, sama zaczęła staczać się powoli, a następnie własnym już rozpędem pchana, pędziła coraz szybciej.
Konie, napierane, poniosły i powóz popędził jak strzała po stromej spadzistości, zbliżając się nad przepaść.
Teraz z powozu ukazała się głowa podróżnego.
— Niezdaro! — krzyknął — pozabijasz nas. Na lewo jedź, na lewo!
— Ba! kiedy nie mogę, — odpowiedział woźnica, ściągając lejce i napróżno usiłując konie powstrzymać.
— Józefie! — dał się słyszeć po raz pierwszy
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/44
Ta strona została skorygowana.