bie jeziora i zamieniały gładkie jego zwierciadło w mieniącą się morę.
Król, posiadający sztukę spędzania czasu na niczem, rozejrzał się w krajobrazie, policzył domy wiosek, policzył i całe wioski na widnokręgu, a nareszcie wziął z talerza chleb i zaczął go krajać na spore kawałki.
Karpie posłyszały skrzypienie noża i obeznane z tym odgłosem, ucztę zwiastującym, podpływały pośpiesznie do Jego Królewskiej Mości. Postępowały tak samo i z pierwszym lepszym lokajem, ale Ludwik XV, przeświadczony był jak najmocniej, że się tak zachowywały względem niego wyłącznie.
Rzucał jeden po drugim kawałki chleba, za któremi ryby się uganiały, i które też po chwili ginęły zupełnie z powierzchni.
Po upływie pół godziny, Jego Królewska Mość z zadowoleniem zauważył, że ani jeden ze stu rzuconych kawałków nie został zmarnowany.
Gdy się znużył nareszcie, przypomniał sobie, że pan Boucher może mu także nastręczyć rozrywkę: prawda, daleko mniej ponętną, niż karpie, ale na wsi nie można być wybrednym.
Skierował się do pawilonu, o czem Boucher został uprzedzony.
Malując, a raczej udając, że maluje, śledził on oczami Ludwika XV, a spostrzegłszy, że się zbliża, poprawił żabot i mankiety i wstąpił na drabinę;
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/477
Ta strona została przepisana.