Pokój, jak nazywać będziemy wnętrze, był ośm stóp długi, sześć szeroki i sześć wysoki. Wprost drzwi, przy czwartej ścianie, miał kominek z mieszkiem i rusztem. Tu obecnie rozpalało się do białości naczynie z miksturą, z której dym białawy ulatniał się rurą, wyprowadzoną na wierzch powozu.
Pośród flaszek, pudełek, książek i papierów, rozrzuconych w malowniczym nieładzie, widniały szczypce miedziane, węgle, moknące w przeróżnych preparatach, duże naczynie, do połowy napełnione wodą i wiszące u sufitu pęki ziół świeżych i suchych. Wszystko to wydawało woń silnie aromatyczną.
W chwili gdy wchodził podróżny, starzec przesunąwszy fotel z nadzwyczajną zręcznością do ogniska, szumowął miksturę z uwagą i wielkiem przejęciem. Oderwany przypadkowo od zajęcia, nacisnął na uszy czapkę aksamitną, niegdyś czarną, z pod której wysuwały się rzadkie kosmyki siwych włosów, i z widoczną złością wyciągnął z pod kółek fotelu połę szaty jedwabnej watowanej, wytartej od dziesięcioletniego użycia, jak łachman.
Był w jaknajgorjszym humorze.
— Boi się, przeklęte zwierzę; ale czego? Szarpnął tak mocno, że piecyk się zatrząsł i wylała mi się czwarta część eliksiru na ogień. Acharacie! proszę cię, na miłość Boga, porzuć to bydlę po drodze w jakiej pustyni.
Podróżny się uśmiechnął.
— Po pierwsze, mistrzu, nie jesteśmy już
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/49
Ta strona została skorygowana.