Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/505

Ta strona została przepisana.

— A! Zamor? Ba! cóż mi z tego przyjdzie?
— Mieliście jechać do Marly, Najjaśniejszy Panie.
— Prawda — rzekł król, powstając — dobrza zatem, chodźmy zobaczyć, hrabino, chodźmy.
Pani Dubarry dała znak Chon, a ta znikła w tej chwili.
Król rozpoczął poszukiwania z daleko jednak mniejszą werwą niż porzednio. Mędrcy dowodzą, że sposób zapatrywania się na rzeczy, zależy zawsze od stanu żołądka.
Król był w wyśmienitym humorze.
Po przejściu kilkunastu kroków, cudowny zapach zwrócił znowu jego uwagę.
Rozwarły się drzwi do ślicznego pokoju, obitego atłasem niebieskim, zarzuconego świeżemi kwiatami i oświeconego światłem tajemniczem, a w głębi ukazała się alkowa, do której od dwóch godzin zmierzała piękna czarodziejka.
— Otóż Najjaśniejszy Panie, — rzekła — zdaje się, że Zamora nie znajdziemy, jesteśmy zamknięci i chyba oknem wydostalibyśmy się z zamku?
— Czy razem z łóżkiem? — zapytał król.
— Najjaśniejszy Panie — odrzekła hrabina z prześlicznym uśmiechem — używajmy, lecz nie nadużywajmy.
Król, śmiejąc się, wziął hrabinę w objęcia — a ona upuściła piękną różę, która osypała się, padając na dywan.