Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/52

Ta strona została skorygowana.

— Nie, mistrzu, to grzmoty.
— Więc burza?
— Tak, burza, która o mało życia nas nie kosztowała.
— Widzisz, — rzekł starzec, uderzając ręką o wyschłe kolano, aż kość zatrzeszczała, — widzisz na co narażasz mnie przez swoją lekkomyślność. Acharacie, mógłbym zginąć od pioruna, mógłbym być zabity przez iskrę elektryczną, którą, gdybym tylko miał czas, zmusiłbym, aby zstąpiła do pieca i ogrzewała ten oto tygiel.
Nie dość żem jest wystawiony na złość i głupotę ludzką, narażasz mnie jeszcze na niebezpieczeństwo, któremu tak łatwo można było zaradzić?
— Wybacz, mistrzu, ale nie rozumiem...
— Jakto! czy nie odkryłem ci systemu słupów piorunowych? Jak skończę z eliksirem, opowiem ci to raz jeszcze, bo teraz nie mam czasu.
— Więc przypuszczasz, że można opanować pioruny?
— Nietylko można je ujarzmić, ale poprowadzić dokąd się podoba. Kiedyś, gdy przekroczę drugą pięćdziesiątkę, oczekując spokojnie trzeciej, nałożę piorunom wędzidło stalowe i kierować niemi będę, jak ty Dżeridem. Tymczasem każ-że zrobić mi daszek nad kominem, błagam cię, Acharacie!
— Uczynię to, bądź spokojny.
— Uczynię, uczynię... zawsze mówisz w czasie przyszłym, jakby jutro do nas należało. Nie, nigdy nie będę zrozumiany! — wykrzyknął starzec,