Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/522

Ta strona została przepisana.

— Nie, drogi panie Dubarry — odpowiedział głos cierpki, przeszywający — nie, to nie kłamstwo, cierpię straszliwie.
Otworzyłem przemocą drzwi i rzuciłem się w stronę, skąd głos pochodził; stara hrabina rzeczywiście leżała w łóżku.
— A! pani!... — zawołałem.
— Widzisz pan — rzekła do mnie, pokazując obrzydliwe jakieś naczynie kuchenne, walające się na podłodze — oto przyczyna wszystkiego złego.
Skoczyłem na to naczynie i zdeptałem nogami.
— Już nie będziesz pani gotowała w tem czekolady, zaręczam.
— Niema nic straconego — ciągnęła głosem bolejącym — pani d’Alogny przedstawi pańską siostrę. Trudno, tak było pisane! jak mówią mieszkańcy Wschodu.
— A! mój Boże! — zawołała hrabina. — Janie, do rozpaczy mnie przyprowadzasz.
— Nie tracę nadziei jeszcze, jeżeli sama się do niej udasz, i dlatego wezwałem cię do Paryża?
— Dlaczego nie tracisz nadziei?
— Ba! dlatego, że możesz to, czego ja nie mogę, bo jesteś kobietą i każesz pokazać sobie nogę, a kiedy dowiedziesz podstępu, możesz oświadczyć pani Béarn, iż syn jej zostanie zwyczajnym śmiertelnikiem, że grosza nie ujrzy ze spadku Saluces’ów: słowem odegrasz lepiej komedję, niż ja to potrafię.
— I ty możesz żartować jeszcze?
— Wierz mi, że gorzkie są moje żarty.