Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/526

Ta strona została przepisana.

— Bardzo być może — odrzekła stara, potakując głową — wzruszona byłam niezmiernie zaszczytnem przyjęciem, jakiego doznałam u pani.
— E! zdaje mi się, że oprócz tego...
— Cóżby być mogło innego?... ja przynajmniej nie wiem o niczem...
— Może spotkanie jakie?
— Nie przypominam sobie...
— Może, wychodząc ode mnie?...
— Nie spotkałam nikogo, jechałam karetą brata pani.
— Ale może przedtem?...
Pani de Béarn zamyśliła się.
— Niech sobie pani przypomni — rzekła Dubarry zniecierpliwiona, — przecie ktoś wjeżdżał na dziedziniec, gdy pani opuszczała pałac.
— Przykro mi, droga pani, lecz nie mogę sobie przypomnieć.
— Pewna kobieta... A! teraz pani wie, o kim mowa.
— Wzrok mam tak krótki, że o dwa kroki nie poznaję nikogo.
— Kuta baba — pomyślała hrabina — nie dani jej rady, trzeba z nią grać w karty otwarte.
— No więc — rzekła głośno — ponieważ pani nie poznała tej damy, powiem zaraz, kto ona była...
— Chce pani mówić o tej, z którą się w progu domu pani minęłam?
— Naturalnie, to moja szwagierka, panna Dubarry.