Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/541

Ta strona została przepisana.

pragną koniecznie — powiedziała pani de Grammont.
Ze słów i tonu księżnej zrozumieli wszyscy o kim mówić chciała i jakimi torami rozmowa odtąd popłynie.
— Na szczęście, chcieć i móc to są dwa wyrazy odrębnego całkiem znaczenia, czy nie tak, księżno? — powiedział, wtrącając się do rozmowy mały człowieczek, siedmdziesięcioczteroletni, który na pięćdziesięcioletniego zaledwie wyglądał, tak był elegancki, świeży, tak głos miał dźwięczny i żywe spojrzenie.
— Otóż i pan de Richelieu, który, jak pod Mahon, rzuca się na wały i który biedną naszą pogawędkę szturmem zdobędzie — powiedziała księżna. — Zawsze jeszcze jesteśmy trochę grenadjerem, kochany książę.
— Na zawsze już nim zostanę, księżno.
— Powiedz, książę, czy nie powiedziałam prawdy?
— Kiedyż, mianowicie?
— Przed chwilą.
— A co takiego powiedziałaś, księżno?
— Że drzwi królewskich się nie zdobywa...
— Tak jak zasłony alkowy. Jestem stanowczo tego samego zdania, księżno.
Na te słowa kilka towarzyszek znikło za wachlarzami, lubo żart się ogólnie podobał. Ci jednak, co lubią obmawiać, utrzymywali, że dowcip księcia bardzo się starzał.