Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/542

Ta strona została przepisana.

Księżna de Grammont spłonęła pod różem, bo epigramat do niej się stosował.
— Moje panie — powiedziała — jeżeli książę będzie nam takie prawił rzeczy, nie dokończę mojej historyjki, a przysięgam wam, że dużo na tem stracicie, chyba, że udacie się do marszałka, aby wam opowiedział inną.
— Jabym miał przerywać pani, kiedy będziesz prawdopodobnie przyjaciół moich obmawiała?.. Boże uchowaj! Słucham owszem wszystkiemi uszami, ile ich posiadam.
Ścieśniono kółko; pani de Grammont rzuciła okiem ku oknu, aby się upewnić, czy król tam się jeszcze znajduje i spostrzegła, że pomimo zajęcia się rozmową z panem de Malesherbes, nie spuszczał z uwagi grupy przed kominkiem i spojrzenie jego skrzyżowało się ze spojrzeniem pani de Grammont.
Księżna uczuła się onieśmielona wyrazem oczu króla, ale, że zaczęła, więc nie chciała zatrzymać się w pół drogi.
— Dowiecie się zatem, moje panie — ciągnęła, zwracając się do trzech księżniczek — że pewna dama, mniejsza o jej nazwisko, wszak prawda? — zapragnęła ostatnimi — czasy widzieć nas, nas, wybranych przez króla, nas, jaśniejących w chwale, której promienie wzbudzają w niej zazdrość śmiertelną.
— Widzieć nas, gdzie? — zapytał książę.
— Ależ w Wersalu, w Marly, w Fontainebleau.
— Dobrze, słucham dalej.