Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/549

Ta strona została przepisana.

— O! panie moje — wołała księżna, znowu się zwracając do córek królewskich — dobry przykład od was wyjść powinien, od was, córek Francji!
— Tożby się król na nas obraził! — powiedziała Zofja.
— Nie, nie! mogą Wasze Królewskie Wysokości być tego pewne! — krzyknęła nienawistnie księżna. — On, obdarzony takim niezrównanym taktem, wdzięcznym byłby wam tylko za to. Król nie wywiera na nikogo nacisku, wierzajcie mi.
— Przeciwnie — odezwał się książę, po raz trzeci, robiąc aluzję do wtargnięcia, jakiego się podobno dopuściła pewnego wieczoru księżna de Grammont do pokoju królewskiego; — jego to gwałcą, jego biorą przemocą.
Na te słowa zagotowało się między damami, tak, jak w kompanji grenadjerów, gdy bomba wśród nich upadnie.
Opamiętano się jednak.
— Król nie powiedział nic, co prawda, kiedy zamknęłyśmy drzwi przed hrabiną — podniecona wrzeniem całego zgromadzenia odpowiedziała Wiktorja; — ale bardzo być może, iż w tak uroczystej okazji...
— Bezwątpienia — nalegała pani de Grammont — mogłoby to być, gdyby same księżniczki się nie stawiły, lecz skoro zobaczą, że zabrakło nas wszystkich...
— Wszystkich? — wykrzyknęły kobiety.