Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/561

Ta strona została przepisana.

karetę, temi samemi końmi, które do Wersalu nas zawiozą!
Woźnica z końmi wyruszył w tej chwili, a ledwie tętent ich ucichł w stronie ulicy Ś-go Honorego, Zamor ukazał się z listem.
— List do pani Barry — rzekł.
— Kto go przyniósł? — Człowiek jakiś.
— Jakto, co za człowiek?
— Przyjechał konno.
— A dlaczego tobie list ten oddał?
— Bo Zamor stał we drzwiach.
— Czytaj, hrabino, zamiast się wypytywać — zawołał Jan.
— A! prawda, masz słuszność wicehrabio.
— Oby tylko list ten nie zwiastował nic złego — mruknął wicehrabia.
— E! to pewnie prośba do króla, przysłana na moje ręce.
— Nie wygląda to wcale na prośbę.
— Naprawdę, wicehrabio, lubisz napędzać strachu — rzekła hrabina z uśmiechem i złamała pieczątkę.
Po przeczytaniu pierwszych wyrazów krzyknęła przeraźliwie i padła na fotel półżywa.
— Ani fryzjera, ani sukni, ani karety! — zawołała.
Chon podbiegła do hrabiny, Jan list pochwycił.
Pismo było proste i drobne, zdradzające rękę kobiety.