Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/567

Ta strona została przepisana.

— Suknia! suknia! — wołała Chon klaszcząc w ręce.
— Suknia! — powtórzyła pani Dubarry mdlejąc prawie z nadmiaru radości jak przed chwilą z nadmiaru rozpaczy.
— Kto ci to wręczył, niedołęgo? — pytał Jan szwajcara.
— Jakaś kobieta, proszę pana.
— Ale jaka?
— Nie znam jej wcale.
— A gdzie się podziała?
— Oddała mi pudło — krzyknęła nad uchem: „Dla pani hrabiny“, wskoczyła do kabrjoletu, którym przyjechała i oddaliła się szybko.
— Mniejsza o to, suknia jest, to najważniejsze — powiedział Jan.
— Chodź-że Janie, chodź prędzej — zawołała Chon — siostra umiera z niecierpliwości.
— Jestem — mówił Jan — patrzcie, cieszcie się i podziwiajcie tę suknię, zesłaną z nieba.
— Czy tylko będzie dobra? przecież nie dla mnie robiona. Mój Boże! jaka szkoda! bo śliczna jest i bardzo mi się podoba!
— Chon zmierzyła suknię.
— Długość taka jak na ciebie, szerokość stanika także dobra.
— Co za prześliczny materjał! — dorzuciła Dubarry. — To nie do uwierzenia! — rzekła Chon.