Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/584

Ta strona została przepisana.

ciem księżniczek, mając przytem podporę w swojej chrzestnej matce, śmiało spoglądała ona na panów otaczających monarchę, a pewna swego stanowiska, szukała oczami nieprzyjaciółek pomiędzy damami.
Naraz postać ludzka przesłoniła jej perspektywę.
— Ah! książę — zawołała — potrzeba było aż tu przybyć, aby was spotkać nareszcie!
— Jakto, hrabino?...
— Ano, od tygodnia przynajmniej nie pokazaliście się ani w Wersalu, ani w Paryżu, ani w Luciennes.
— Zachowywałem sobie przyjemność ujrzenia pani tutaj dzisiejszego wieczora — odpowiedział stary dworak.
— Przewidywałeś to może, mości książę?
— Pewny tego byłem, hrabino.
— Co za człowiek z ciebie, książę?... Wiedziałeś o wszystkiem, a nie uprzedziłeś mnie, która o niczem nie wiedziałam.
— Niepodobna, hrabino, byś nic o tem nie wiedziała?
— Nic a nic!... Byłam w tem położeniu, co kiedyś Ezop, gdy stróż porządku publicznego zatrzymał go na ulicy i zapytał: „Dokąd idziesz? — Nie wiem — odpowiedział bajkopisarz. — Tak?... no to w takim razie pójdziesz do więzienia. — Widzisz zatem, że nie wiedziałem, dokąd idę“ — odparł filozof. — Tak samo i ja, mości książę, mogłam przy-