że jest niepotrzebny, chciał się oddalić. Poruszenie to wyrwało kobietę z zadumy.
— Panie! — zatrzymaj się — zawołała.
— Jestem na usługi, — rzekł zbliżając się.
— Jedno chcę jeszcze zadać panu pytanie!
— Słucham.
— Z tyłu powozu był koń uwiązany.
— Nie ma go już tam, proszę pani; człowiek, który wszedł do powozu, przywiązał go z boku.
— Jest to koń niezmiernie cenny, pragnę się przekonać czy zdrów i cały; jak mogę go zobaczyć?
— Chętnie przyprowadzę go pani.
— O! uczyń to pan, proszę, będę panu nieskończenie wdzięczna.
Młodzieniec zbliżył się do konia, który zarżał, podnosząc głowę.
— Nie bój się pan!... — odezwała się kobieta, łagodny jest jak baranek.
Później głos trochę zniżając:
— Dżerid! Dżerid! — zawołała.
Młodzieniec zaczął odwiązywać zwierzę, które poczuwszy rękę niewprawną, szarpnęło się i uwolniwszy się ruchem gwałtownym, odskoczyło o dwadzieścia kroków od powozu.
— Dżerid! — zawołała kobieta głosem pieszczotliwym, — Dżerid, zbliż się tutaj!
Arabczyk wstrząsnął pięknym łbem, wciągnął powietrze gwałtownie i w lansadach, jakby w takt muzyki, zbliżył się do kabrjoletu.
Kobieta wychyliła się do połowy.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/59
Ta strona została skorygowana.