— Czy przyjechała już moja siostra? — spytała Chon.
— Nie pani, lecz oczekują jej.
— Kto taki?
— Pan kanclerz, pan minister policji i książę d’Aiguillon.
— Dobrze, otwórzcie mi co prędzej gabinet chiński, muszę najpierwsza zobaczyć się z moją siostrą; uprzedzicie ją, że tam jestem, rozumiecie? — Sylwjo, dodała zwracając — się do pokojowej, która przyszła zabrać kuferek i pieska, oddaj walizkę i Misapoufa panu Grange, sama zaś zaprowadź tego filozofa do Zamora.
Sylwja obejrzała się wokoło, aby się dowiedzieć o jakiem zwierzątku mowa, jednocześnie jednak spojrzenie pani, zwrócone na Gilberta, dało jej do zrozumienia o kogo właściwie chodziło.
— Proszę za mną, — odezwała się Sylwja.
Gilbert coraz bardziej zdziwiony, poszedł za pokojową, Chon zaś, lekka jak ptaszek zniknęła w bocznych drzwiach pawilonu.
Gdyby nie ton rozkazujący, jakim przemawiała Chon, Gilbert prędzej wziąłby Sylwję za wielką panią, aniżeli za pokojową.
W istocie z ubrania podobną była raczej do Andrei niż do Nicoliny; z uprzejmym uśmiechem wzięła go za rękę, bo słowa pani odnośnie młodego człowieka — oznaczały jeżeli nie uczucie, to kaprys przynajmniej.
— Panna Sylwja była to wysoka dziewczyna
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/606
Ta strona została przepisana.