Gilbert, z obawy ażeby nie być ściganym, nie poszedł gościńcem; biegł z zarośli w zarośla, aż dotarł do lasu, w którym się zatrzymał. Droga ta zabrała mu prawie trzy kwadranse czasu. Obejrzał się dokoła; był sam zupełnie.
To go uspokoiło.
Spróbował pójść w kierunku, który, jak sobie wyobrażał, mógł go zaprowadzić do Paryża.
Lecz konie, prowadzone z wioski Roquencourt przez ludzi w pomarańczowej liberji, tak go przeraziły, że pozbył się pokusy udania się głównym traktem i napowrót w las się przerzucił.
— Pozostańmy w cieniu kasztanów — rzekł do siebie, — jeżeli gonić za mną będą, to zapewne tylko na trakcie. Wieczorem, od drzewa do drzewa, od polanki do polanki, przemknę się do Paryża. Mówią, że Paryż jest wielki, a ja mały jestem, łatwiej tam zniknę im z oczu.
Tem milej było mu pomyśleć o tem, bo pogoda była przepyszna, las ciemny, a ziemia miękkim
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/624
Ta strona została przepisana.
XL
STARZEC