Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/627

Ta strona została przepisana.

Zresztą do zupełnego wytrzeźwienia dopomógł mu wzrastający głód, coraz ostrzej szarpiący wnętrzności.
Machinalnie zaczął szukać około siebie soczystych jeżyn, dzikich tarek i chrupiących korzonków leśnych, których smak jakkolwiek cierpki, niemniej przyjemnym jest dla drwali, wychodzących rankiem z narzędziami na ramieniu, na poszukiwanie ich, przed udaniem się na karczunek.
Niestety, pora roku była na to za wczesna i widział wokoło siebie tylko wiązy, jesiony, kasztany i stare żołędzie, rozsiane w piasku.
— Pójdę prosto do Paryża — powiedział do siebie Gilbert. — Najwyżej dwie godziny drogi mi pozostaje. Co znaczą dwie godziny cierpienia, gdy się ma tę pewność, że więcej się cierpieć nie będzie! W Paryżu dosyć jest miejsca dla wszystkich, a zobaczywszy uczciwego i pracowitego chłopca, pierwszy rzemieślnik, którego spotkam, nie odmówi mi chleba za moją pracę.
W Paryżu przez dzień znaleźć można posiłek, a czegóż mi więcej potrzeba? Nic, byle tylko każdy dzień następny podwyższał mnie, podnosił i przybliżał do celu, którego chcę dosięgnąć.
Gilbert przyspieszył kroku; pragnął się dostać na gościniec, lecz stracił możność odnajdywania drogi. W Taverney i w lasach okolicznych wiedział, gdzie jest wschód i zachód, każdy promień słoneczny był mu wskazówką czasu i drogi, W nocy, każda