Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/628

Ta strona została przepisana.

gwiazda, jakkolwiek nieznana z nazwiska, była mu przewodniczką.
Lecz w tym świecie, zupełnie dla niego nowym, nie znał ani rzeczy, ani ludzi, i pośród jednych i drugich — szukać musiał poomacku drogi dla siebie.
— Na szczęście — rzekł do siebie Gilbert — Widziałem tu drogowskazy.
I wszedł na polanę, gdzie je widział.
Słupów było tam trzy: jeden prowadził do Morais-Jaune, drugi do Champ de l’Alouette, a trzeci do Trou-Salé.
Nic się z tego nie dowiedział; biegł przez trzy godziny, nie mogąc wydostać się z lasu, błądząc od Koła Królewskiego do Polanki Książęcej.
Pot oblewał mu czoło, dwadzieścia razy zrzucał ubranie, byleby wdrapać się na olbrzymi kasztan, lecz, dosięgnąwszy wierzchołka, Wersal tylko zawsze widział, to z lewej, to z prawej strony; Wersal, do którego fatalność zdawała się go zwracać nieustannie.
Napół oszalały z wściekłości, nie śmiąc wejść na gościniec, w przekonaniu, że całe Luciennes jest za nim w pogoni, Gilbert, trzymając się nieustannie środka lasu, minął tym sposobem Viroflay, później Chaville, a następnie Sévres.
Pół do szóstej wybiło na zamku w Meudon, gdy się dostał do klasztoru Kapucynów, położonego pomiędzy fabryką i Bellevue; samtąd wszedłszy na