Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/637

Ta strona została przepisana.

— Nie znam go — odpowiedział Gilbert szczerze.
— Nie znasz go?
Starzec westchnął.
— Wierz mi młodzieńcze, nieszczęśliwa to istota.
— Jan-Jakób Rousseau nieszczęśliwy? To niepodobna! Chyba niema na ziemi i w niebie sprawiedliwości! Jak może być nieszczęśliwy ten, który życie poświęcił dla dobra ludzkości?
— Widzę, iż rzeczywiście nie znasz go; ale mówmy o tobie, młodzieńcze.
— Wolałbym mówić o panu Rousseau; bo cóż o sobie powiem?
— Nie znasz mnie jeszcze i lękasz się być ze mną szczerym — dodał starzec.
— Kogoż ja mogę bać się na świecie, i kto jest zdolny uczynić mnie nieszczęśliwszym, niż jestem? Przypomnij pan sobie, jak ci się przedstawiłem biedny i zgłodniały?
— Dokąd szedłeś?
— Do Paryża. A pan czy jest paryżaninem?
— Tak... to jest nie...
— Które z dwojga? — zapytał śmiejąc się Gilbert.
— Nie umiem kłamać i spostrzegam, że trzeba naprzód pomyśleć, nim się co powie. Jestem paryżaninem, jeżeli nazwać tak można człowieka oddawna zamieszkałego w Paryżu; lecz nie urodziłem się w tem mieście. Dlaczego pytasz o to?