Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/638

Ta strona została przepisana.

— Chciałem powiedzieć, że jeśli mieszkasz w Paryżu, to znasz z pewnością Rousseaua. o którym przed chwilą mówiliśmy.
— Rzeczywiście, widuję go niekiedy.
— Patrzą na niego, gdy idzie ulicą, nieprawdaż? uwielbiają go, wskazują jako dobroczyńcę ludzkości?
— Nie; dzieci biegają za nim i podjudzone przez rodziców, rzucają nań kamykami.
— Boże mój! — zawołał Gilbert zdziwiony; a czy jest przynajmniej bogatym?
— Zapytuje on niekiedy siebie, jak ty dziś rano: „Co jeść będę“?
— Ale choć biedny, ma przecie szacunek ludzki i znaczenie!
— Nie jest pewny, zasypiając wieczorem, czy nie obudzi się rano w Bastylji.
— O! jak on musi łudzi nienawidzieć!
— Ani kocha ich, ani nienawidzi; jest do ludzi zniechęcony... i to wszystko.
— Jak można nie czuć nienawiści do ludzi, którzy nas poniewierają! — zawołał Gilbert — tego nie pojmuję.
— Rousseau był zawsze wolnym, mój panie; Rousseau był zawsze dość silnym, aby liczyć tylko na siebie; a jedynie moc charakteru i swoboda czynią człowieka przebaczającym i dobrym; niewola i słabość czynią go złym.
— Ja też chciałem pozostać zawsze wolnym;