Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/643

Ta strona została przepisana.

— Ja sam się nie poznaję, mówię słowami, jakich nigdy nie używałem, zapewne czytałem w książce jakiej...
— A czy dużo czytałeś?
— Myślę, że zanadto; lecz znowu zacznę od początku.
Starzec patrzył na Gilberta z podziwem.
— Czytałem, co mi w ręce wpadło; pochłaniałem książki dobre i złe. O! gdyby ktokolwiek kierował był moją lekturą, gdyby mi powiedział, co mam pamiętać, a o czem zapomnieć!... Wybacz mi, szanowny panie, może cię nudzę... zbierałeś rośliny, a ja ci przeszkodziłem pewnie?
I Gilbert, choć niechętnie, zabierał się jednak do odejścia. Staruszek zdawał się czytać w duszy jego.
— Nie przeszkadzasz mi wcale — rzekł, — potrzebuję tylko kilku mchów poszukać; a mówiono mi, że rosną tu piękne... włoskowate.
— Widziałem to, czego pan szukasz, przed chwilą, na skale.
— A czy daleko stąd?
— Zaledwie pięćdziesiąt kroków.
— Skąd wiesz, że mchy te nazywają się włoskowate?
— Urodziłem się w lasach, a córka mego opiekuna zajmowała się botaniką; posiadała zielnik i pod każdą rośliną nazwę jej pisała. Przypatrywałem się nieraz roślinom i pismu i widziałem tam mchy skalne, oznaczone jako włoskowate.