— Co?... nie przyjmie szlachcica, zabłąkanego podczas burzy? To chyba niedźwiedź z niego, a nie baron.
— Tak, niby...
— Nic nie szkodzi, spróbuję!
— Ja panu nie radzę — podchwycił Gilbert.
— No, przecie mnie ten baron nie pożre!
— Ale zamknie panu drzwi przed nosem.
— To je wyłamiemy — bylebyś wskazał nam drogę...
— Nie odmawiam.
— Więc ruszajmy...
Podróżny wyjął małą latarkę z kabrjoletu.
Gilbert pewny był, że dla zapalenia jej nieznajomy wejdzie do powozu i że wtedy będzie mógł przez okienko drzwiczek zobaczyć, co się tam wewnątrz znajduje.
Lecz nieznajomy nie zbliżył się nawet do karety, latarkę zaś podał Gilbertowi.
— Co mam z tem zrobić?
— Będziesz nam przyświecał, a ja poprowadzę konie.
— Ależ w latarce niema światła!
— Zaraz ją zapalimy.
— Zapewne masz pan ogień w powozie.
— I w kieszeni także — odpowiedział podróżny.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/65
Ta strona została skorygowana.