Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/660

Ta strona została przepisana.

Od czasu do czasu mówił:
— Co za szkoda, że nie mogę zarobić chociażby kilkunastu groszy, botanizując tak z panem po całych dniach. Nie spocząłbym na chwilę; i to wynagrodzenie byłoby zbytecznem: poprzestałbym na kawałku chleba, którym zaspokoiłeś dzisiejszy mój głód. Napiłem się ze zdroju, równie czystego jak w Taverney, a stokroć lepiej spałem dzisiejszej nocy pod drzewem, niż pod dachem najwspanialszego pałacu.
Nieznajomy się uśmiechał.
— Moje dziecię, nadejdzie zima; zmrozi rośliny, zdrój lodem zetnie i zamiast powiewu łagodnego, który liśćmi kołysze, wiatr ostry zahuczy wśród ogołoconych gałęzi. Zapragniesz wtedy schronienia, odzieży, ogniska, a z kilkunastu groszy dziennie nie złożysz tyle, aby na to wystarczyć mogło.
Gilbert wzdychał, zbierał nowe okazy i zadawał pytania.
W ten sposób przepędzili znaczną część dnia, przebiegając okoliczne lasy.
Gilbert z natury prosty, spoufalił się z towarzyszem. Staruszek zaś badał go zręcznie, ale Gilbert zawsze nieufny i podejrzliwy, jaknajmniej się zdradzał
W Châtillon nieznajomy kupił chleba i mleka, którego towarzysz jego chętnie spożył połowę; następnie obydwaj ruszyli drogą do Paryża i Gilbert za dnia wszedł do miasta.
Serce mu biło na samą myśl, że się w niem