znajduje, i nie ukrywał wzruszenia, gdy z wyżyn Vanves ujrzał kościół Ś-tej Genowefy, Inwalidów, Katedrę Marji Panny, i to morze niezmierzone domów, którego fale rozpierzchłe roztrącają się o boki Montmartre, Belleville i Ménilmontant.
— O! Paryż! — wyszeptał.
— Tak. Paryż, stek domów, otchłań cierpień odpowiedział starzec. — Z każdego z tych kamieni dojrzałbyś sączącą się łzę lub kroplę krwi, gdyby cierpienia, w tych murach zamknięte, mogły wystąpić nazewnątrz.
Gilbert ochłonął w zapale.
Zresztą prędzej czy później samoby to nastąpiło.
Weszli przez rogatkę Piekielną. Przedmieście było brudne i cuchnące; spotkali chorych, niesionych na noszach do szpitala; dzieci półnagie, bawiące się w błocie razem z psami, krowami i trzodą.
Gilbert się zasępił.
— Wszak prawda, że wstrętnem ci się wydaje to wszystko? — zapytał starzec. — Lecz krowa i wieprz to jeszcze bogactwo; dzieci, to zawsze pociecha. A co do kału, znajdziesz go zawsze i wszędzie.
Gilbret był przygotowany dostatecznie do ujrzenia Paryża w smutnem świetle; pogodził się więc z przedstawionym mu przez towarzysza obrazem.
Ten znowu, rozmowny zrazu, milknął stopniowo, w miarę jak się zbliżali do środka miasta. Zda-
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/661
Ta strona została przepisana.