Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/664

Ta strona została przepisana.

zwał się wewnątrz pokoju. Wtedy dało się słyszeć ciężkie stąpanie nóg, obutych w pantofle, i drzwi się otworzyły.
Na progu ukazała się kobieta przeszło pięćdziesięcioletnia.
Dwa głosy odezwały się jednocześnie.
Nieznajomy pytał z nieśmiałością:
— Czy to już tak późno, dobra moja Tereso?
— O którejże to przychodzisz na kolację, Jakóbie? — odezwała się mrukliwie kobieta.
— No, no, powetujemy to sobie! — odpowiedział z czułością nieznajomy, zamykając drzwi i odbierając od Gilberta pudełko blaszane.
— Dobryś!... posłaniec! — zakrzyczała stara — tylko tego brakowało! Nie możesz sam swoich śmieci nosić! Z przeproszeniem, magnat się robi z pana Jakóba!
— Uspokój się, Tereso — odpowiedział zagadnięty tak ostro Jakób, cierpliwie rozkładając nad kominkiem rośliny.
— Zapłać go i odpraw przynajmniej, żebyśmy nie mieli w domu szpiega.
Gilbert zbladł śmiertelnie i ku drzwiom się rzucił. Wstrzymał go Jakób.
— Ten pan nie jest posłańcem, ani szpiegiem tembardziej. Gościem jest moim.
Stara opuściła ręce w rozpaczy.
— Gościem! tego tylko brakowało.
— Zapalno świecę, Tereso — wyrzekł łagod-