Po zupie podano na małym półmisku, którego polewa starła się od częstego użycia, kawałek sztuki mięsa.
Jakób, strzeżony pilnem okiem Teresy, dał Gilbertowi skromną porcyjkę, sobie wziął takąż i resztę z półmiskiem odsunął do gospodyni.
Ta dała Gilbertowi mały kawałek chleba; lecz był tak maleńki, że rumieniec wywołał na twarz Jakóba; poczekawszy aż jego i siebie obdzieliła, wziął jej z rąk chleb:
— Sam sobie ukrój, młody mój przyjacielu, a kraj, ile zechcesz, proszę; chleb powinien być wydzielany tym tylko, którzy go marnują.
Po chwili ukazała się fasolka zielona, okraszona masłem.
— Patrz, jakie to świeże, to są nasze konserwy, mamy je tu wyborne — rzekł, podsuwając Gilbertowi półmisek.
— Dziękuję, nie jestem głodny — odpowiedział tenże.
— Pan nie podziela twego zdania o konserwach — odezwała się uszczypliwie Teresa — wolałby niezawodnie fasolę świeżą, ale to są nowalje, na które nas nie stać.
— Nie, pani, przeciwnie, wygląda bardzo apetycznie, lecz jadam zwykle jedną potrawę.
— I pijesz wodę tylko? — rzekł Jakób, podając mu butelkę.
— Tylko wodę.
Jakób nalał sobie trochę samego wina.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/668
Ta strona została przepisana.