Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/675

Ta strona została przepisana.

Jakób wyszedł wreszcie, zamykając drzwi z zewnątrz i Gilbert został sam na swem poddaszu.
Kilka godzin temu nie posiadał się ze zdziwienia i zachwytu, że jest w Paryżu; teraz zapytywał sam siebie, czy to możliwe, aby w takiem wspaniałem mieście były izdebki w rodzaju jego nowego mieszkania.
Po pewnem zastanowieniu jednakże przyszło mu na myśl, że bądź co bądź pan Jakób wyświadczył mu dobrodziejstwo a porównywując jego zachowanie ze sposobem w jaki mu dawano jałmużnę w Taverney, odczuł dlań żywą wdzięczność.
Ze świecą w ręku zwiedzał wszystkie kąty, uważając jednak by nie zaprószyć ognia, jak go ostrzegał pan Jakób. Suknie Teresy nie zajęły go wcale, nie skusiło go nawet aby wziąć starą spódnicę do przykrycia.
Zatrzymał się z ciekawością przy stosach starych, zadrukowanych papierów, lecz były powiązane, więc nie śmiał ich ruszyć.
Z pochyloną głową, nie mogąc jeszcze oderwać chciwego wzroku od związanych szpargałów, odszedł ku woreczkom z grochem.
Były one zrobione z pospinanych szpilkami drukowanych kartek.
Gilbert nagłym ruchem głowy potrącił sznur i jeden z woreczków spadł.
Blady, przerażony, jakby conajmniej wyłamał zamek okutej skrzyni, rzucił się młodzieniec do