nikało przez pospolite bawełniane firanki; zdawało się, że nietylko zbytek, lecz dobrobyt jest dalekim od tego spopielałego i zimnego ogniska domowego.
Tylko mały klawecyn z różanego drzewa na czterech prostych nóżkach, którego struny dźwięczały cicho, gdy ulicą przejeżdżał wóz, i zegar na kominku, niestrudzenie mierzący czas swem srebrnem wahadłem, świadczyły, że życie jeszcze niezupełnie wygasło w tym smutnym pokoju, podobnym do grobowca.
Gilbert wszedł z nabożeństwem do tego gabinetu; umeblowanie wydało mu się wspaniałe, bo tak samo prawie było w zamku Taverney; szczególnie zaimponowała mu lśniąca, woskowana posadzka.
— Usiądź tu — rzekł Jakób, pokazując mu drugi mały stolik we framudze okiennej, — powiem ci, jakie zajęcie wynalazłem dla ciebie.
Gilbert śpiesznie rozkaz wykonał.
— Czy znasz to? — zapytał starzec, pokazując Gilbertowi papier, polinjowany w równomiernych odstępach.
— Oczywiście! — odrzekł- — to papier nutowy.
— Więc słuchaj! jeżeli zapiszę jak należy jedną taką kartkę, to znaczy, jeżeli przepiszę tyle nut ile się na niej zmieści, zarabiam dziesięć su; sam naznaczyłem tę cenę. Jak myślisz, czy nauczysz się kopjować nuty?
— Sądzę, że tak, proszę pana.
— A ta cała bazgranina, te czarne kropki, po-
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/684
Ta strona została przepisana.