— Czy pan wie, że nigdy nawet nie marzyłem o życiu obok pana? Dalej nie sięga nawet moja ambicja i moje pragnienie!
— Nie będziesz żył obok mnie, przyjacielu, bo nie przyjmuję uczniów. Co do gości, to widziałeś, że nie jestem na tyle bogaty, aby ich przyjmować, a w dodatku zatrzymywać.
Gilbert słuchał zmrożony; Jakób ujął go za rękę.
— Zresztą — rzekł, — nie rozpaczaj. Ponieważ cię spotkałem, zajmę się tobą, moje dziecko.
Jest w tobie wiele złego, lecz równie wiele dobrego; zwalczaj wolą złe instynkty, wyzbywaj się pychy, która jak czerw podgryza prawdziwą filozofję, i oczekując lepszej przyszłości, kopjuj nuty.
— Och, mój Boże! mój Boże! — wybuchnął Gilbert, jestem tem wszystkiem zupełnie oszołomiony.
— To co cię spotyka, moje dziecko, jest tymczasem zupełnie proste i naturalne; co prawda, właśnie rzeczy proste najbardziej wzruszają ludzi o głębszym umyśle. Uciekałeś, nie wiem skąd, bo nie pytałem cię o tę tajemnicę; przechodziłeś przez las; w lesie spotkałeś człowieka, zbierającego rośliny; ten człowiek miał chleb a ty go nie miałeś, więc się z tobą podzielił; dał ci nadto przytułek, ponieważ nie wiedziałeś gdzie się schronić. Człowiek ten nazywa się Rousseau, oto wszystko; i on ci powiada:
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/694
Ta strona została przepisana.