Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/707

Ta strona została przepisana.

— A tymczasem, — rzekła obca, spoglądając z lękiem wokoło, czy jestem tu bezpieczna?
— Bezwątpienia siostro. Nasz dom jest bezpiecznem schronieniem nawet dla przestępców a tembardziej dla...
— Prześladowanych, — dodała kobieta.
— A więc nikt tu nie wejdzie, nieprawdaż?
— Bez pozwolenia, nikt.
— Ach, a jeżeli on otrzyma pozwolenie, on który jest tak potężny...
— On?! Kto taki? — zdziwiła się zakonnica.
— Nikt, nikt!
— Biedaczka szalona! — zaszeptała siostra.
— Do kościoła, do kościoła, — powtarzała gorączkowo młoda kobieta, jakby chcąc utwierdzić siostrę w jej przypuszczeniu.
— Och, mury Saint Denis są grube — rzekła siostra konwerska, uśmiechając się ze współczuciem — i niech mi pani wierzy, że po takiem zmęczeniu lepiej byłoby położyć się do łóżka.
— Nie, ja chcę się pomodlić, chcę prosić by Bóg uwolnił mię od tych, co mnie prześladują — zawołała młoda kobieta i pośpieszyła do drzwi, które jej wskazała zakonnica.
Siostra, ciekawa, jak wszystkie zakonnice, zbliżyła się po cichu i ujrzała, że nieznajoma upadłszy na twarz u stopni ołtarza modliła się szlochając.