Córka zarumieniła się jeszcze bardziej.
— Wygląda na bardzo zmęczonego a przecież nic nie niósł — zauważyła służąca.
— Próżniak! — sarknęła ciotka.
— Panie — zaczęła matka, zwracając się do Gilberta z ową familijną poufałością, jaką spotyka się jedynie w Paryżu — czy karety królewskie są jeszcze daleko?
Gilbert odwrócił się, a widząc, że pytanie do niego było skierowane, powstał i złożył ukłon.
— Jaki grzeczny młody człowiek! — zauważyła znów matka.
Córka stała się purpurowa.
— Nie wiem, proszę pani — odpowiedział Gilbert — słyszałem, że kurzawę widać, o ćwierć mili stąd.
— Proszę, zbliż się pan — rzekł mieszczanin — i jeśli wola...
Ruchem ręki wskazał mu zastawione na murawie smakowite śniadanie.
Gilbert podszedł; był naczczo a zapach potraw sprowadził mu ślinkę do ust; lecz czując w kieszeni dwiadzieścia pięć su, za które mógł sobie sprawić śniadanie prawie równie wystawne, nie chciał nic przyjmować od ludzi, których widział pierwszy raz w życiu.
— Dziękuję! — odparł — jestem po śniadaniu.
— Widzę, że pan jest przezorny — mówiła matka — lecz stąd nic pan nie zobaczy.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/712
Ta strona została przepisana.