Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/718

Ta strona została przepisana.
XLVII
KARETY KRÓLEWSKIE

Zdaleka doszedł okrzyk tłumu, zrazu jako pomruk niewyraźny, szybko wzmacniał się i rozszerzał, przejmując ciało Gilberta ostrym dreszczem.
Tłum wołał: „Niech żyje król!“
Chmara rżących ochoczo rumaków w złocie i purpurze ukazała się na szosie: byli to muszkieterzy, gwardja przyboczna i konni szwajcarzy.
Za nimi ukazała się ogromna i wspaniała karoca.
Gilbert ujrzał błękitną wstęgę i pełne majestatu oblicze pod kapeluszem. Schwytał zimne i przenikliwe spojrzenie królewskie, pod którem pochylały się i odkrywały wszystkie głowy.
Znieruchomiały, jakby urzeczony, dysząc ciężko z upojenia, zapomniał zdjąć kapelusza.
Z ekstazy wyrwało go silne uderzenie; kapelusz potoczył się na zimię.
Chłopak zeskoczył, podniósł go i wyprosto-