— Nie cudem, proszę pana; to był akt mojej woli.
— Akt woli, gburze? Jakimże cudem ty masz wolę?
— Każdy wolny człowiek ma prawo do niej.
— Więc ty, niebożę, uważasz się za wolnego człowieka?
— Niewątpliwie; nikomu przecie nie zaprzedałem mojej wolności.
— Na honor, to dopiero hultaj pocieszny! — zawołał pan de Taverney, zdumiony pewnością siebie z jaką mówił Gilbert. — I jak, proszę, dostałeś się do Paryża?
— Piechotą — odparł lakonicznie Gilbert.
— Piechotą! — powtórzyła Andrea, jakgdyby ze współczuciem.
— A co będziesz robił w Paryżu, pytam! — zawołał baron.
— Naprzód zdobędę wykształcenie, a później fortunę.
— Wykształcenie!
— Tak, to napewno.
— I fortunę?
— Mam nadzieję.
— A cóż robisz w międzyczasie? żebrzesz?
— Żebrać! — rzekł Gilbert ze wzniosłą pogardą.
— A więc kradniesz!
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/722
Ta strona została przepisana.