Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/727

Ta strona została przepisana.

buchu wściekłości; zdawało mu się, że już nie zdoła udźwignąć brzemienia swej niedoli.
Wtem czyjaś ręka spoczęła mu na ramieniu.
Odwrócił się i ujrzał Filipa, który zsiadłszy z konia i oddawszy go żołnierzowi, zwrócił się do niego uśmiechnięty.
— Cóż to się stało mój biedny Gilbercie? Dlaczego jesteś w Paryżu?
Swobodny i serdeczny ton jego słów wzruszył chłopaka.
— Ech, proszę pana — rzekł i mimo robionego stoicyzmu wyrwało mu się westchnienie — i cóżbym począł w Taverney, niech pan sam powie! Umarłbym z rozpaczy i głupoty, a wreszcie z głodu poprostu!
Filip zadrżał, bo sądząc bezstronnie, jak Andrea, również z przykrością wspominał owo opuszczenie Gilberta.
— I ty myślisz, biedne dziecko, że wyżyjesz w Paryżu, bez pieniędzy, bez protekcji, bez pomocy?
— Tak sądzę, panie. Tam gdzie jest wielu ludzi, którzy żyją w bezczynności, człowiek chcący pracować rzadko umiera z głodu.
Filipa zdziwiła ta odpowiedź. Nigdy dotąd nie zwracał uwagi na Gilberta, przywykł widzieć w nim domownika bez znaczenia.
— Czy masz przynajmniej co jeść? — zapytał.