Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/73

Ta strona została skorygowana.

zwanie Gilberta odniosło skutek. Cisza panowała grobowa.
— Nie bój się niczego, odpowiedzialność biorę na siebie.
Gilbert już się nie wahał dłużej i walił z całych sił, że na milę wokoło dźwięk się rozlegał.
— Na honor! jeżeli twój baron nie usłyszy, to chyba jest głuchy jak pień — wyrzekł nieznajomy.
— O! już Mahon zaszczekał — odpowiedział chłopiec.
— Zapewne z grzeczności dla przyjaciela, księcia Richelieu, pies tak się nazywa?
— Nie rozumiem.
— Mahon, to ostatnia zdobycz marszałka.
Gilbert znów westchnął.
— Niestety! ja nic nie wiem, jak panu to już mówiłem.
Dwa te westchnienia zwiastowały podróżnemu cały szereg ukrytych cierpień i pragnień tłumionych.
Nareszcie dał się słyszeć odgłos kroków.
— Aha!... — rzekł nieznajomy.
— To starowina La Brie — oznajmił Gilbert.
Brama się rozwarła, lecz La Brie, zaskoczony znienacka widokiem nieznajomego i oryginalnej landary, chciał zamknąć ją coprędzej.
— Wybacz, przyjacielu!... — odezwał się nieznajomy — my tu właśnie przybyliśmy i nie można zatrzaskiwać nam drzwi przed nosem.
— Muszę jednak uprzedzić pana barona o tej niespodziewanej wizycie...