— Co robiła od wczoraj?
— Od wczoraj nie wzięła nic do ust prócz chleba a całą noc spędziła na modlitwie w kaplicy.
— Pewnie jakaś wielka grzesznica, — rzekła księżna, marszcząc brwi.
— Nie wiem, Wasza Wielebność, bo nie mówi z nikim.
— Jak wygląda?
— Piękna jest i ma wyraz twarzy dumny i słodki zarzem.
— Gdzież była rano w czasie ceremonji?
— W swoim pokoju przy oknie; śledziła trwożnie z poza firanki każdą zbliżającą się osobę, jakgdyby w każdej spodziewała się ujrzeć wroga.
— Jakaś ofiara tego świata, w którym żyłam.
Niech wejdzie.
Skarbniczka zwróciła się ku drzwiom.
— Czy znane jest jej nazwisko? — spytała jeszcze ksieni.
— Lorenza Feliciani.
— Nie znam nikogo tego nazwiska — rzekła księżna pomyślawszy chwilę — ale to nic nie szkodzi, proszę ją wprowadzić.
Ksieni zasiadła w rzeźbionym fotelu, który pochodził z czasów Henryka II; liczył więc przeszło sto lat i służył dziewięciu ostatnim przełożonym.
Był to trybunał, przed którym drżały nieraz biedne nowicjuszki.
Skarbniczka weszła w chwilę potem, prowadząc cudzoziemkę w długim woalu.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/733
Ta strona została przepisana.