Księżna Ludwika miała przenikliwy wzrok, właściwy całej rodzinie królewskiej; wzrok ten spoczął na młodej kobiecie, skoro tylko weszła do gabinetu: lecz Lorenza wydała się jej pokorną i łagodną. Jej szlachetna piękność i niewinne oczy, jeszcze wilgotne od łez, sprawiły, że uczucie uprzedzenia ustąpiło życzliwości i siostrzanemu współczuciu.
— Zbliż się pani — rzekła księżna — i mów!
Młoda kobieta postąpiła krok naprzód i chciała przyklęknąć lecz ksieni powstrzymała ją.
— Czy to pani jest Lorenza Feliciani.
— Tak, to ja.
— I masz mi powierzyć jakąś tajemnicę.
— Pragnę to uczynić.
— Ależ dlaczego nie udasz się do trybunału pokuty? Ja mogę ci udzielić tylko pociechy; kapłan pociechy i przebaczenia.
Ostatnie słowa wyrzekła księżna Ludwika z wahaniem.
— Potrzebuję tylko pociechy, Wasza Wielebność — odrzekła Lorenza — a zresztą tylko kobiecie ośmieliłabym się wyrazić moją tajemnicę. Tobie jednej mogę to powiedzieć dostojna Pani, bo Ty masz władzę, a mnie potrzeba obrony!
— Obrony! Więc cię prześladują, napadają.
— Tak, prześladują mnie — zawołała cudzoziemka z niewymownem przerażeniem.
— A więc zastanów się pani, tu jest klasztor, nie forteca; to znaczy, że żadne ludzkie namiętności
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/734
Ta strona została przepisana.