— Uważaj, biedna kobieto — odpowiedziała księżna z akcentem tkliwego współczuca — aby nie przypisywać przyczyn nadnaturalnych temu, co jest tylko zwykłą ludzką słabością. Zemdlałaś na jego widok i oto wszystko. Mów dalej!
— O pani, pani, nie mów tak — zawołała Lorenza — lub przynajmniej poczekaj z wydaniem sądu aż dowiesz się wszystkiego. Nic nadzwyczajnego! — ciągnęła dalej — ależ w takim razie przyszłabym do siebie po kwadransie, po godzinie wreszcie.
— Bezwątpienia — rzekła księżna. — I cóż? Czy nie tak było?
— Pani — rzekła głucho Lorenza — gdy przyszłam do siebie była noc. Szybkie a miarowe regularne wstrząśnienia czułam już od kilku chwil. Podniosłam głowę, sądząc, że jestem pod sklepieniem kaplicy lub pod firankami mego łóżka w celi. Ujrzałam obłoki, góry i szczyty drzew. Nagle uczułam na swej twarzy ciepło oddechu; myśląc, że to siostra infirmierka przyszła zajrzeć do mnie, chciałam jej podziękować. Księżno! głowa moja spoczywała na piersi mężczyzny, a mężczyzną tym był mój prześladowca!
Nie wierząc oczom, poczęłam dotykać się rękami mej twarzy i ciała, aby upewnić się czy żyję i czy nie śnię. Krzyknęłam. Byłam ubrana całkiem biało, na czole miałam koronę z białych róż, jak panna młoda, lub jak umarła.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/749
Ta strona została przepisana.