W Paryżu całe miasto zajęte było zamiarem wstąpienia Waszej Wysokości do karmelitanek; wszyscy wysławiali twoją pani pobożność, opiekę nad nieszczęśliwymi — współczucie dla strapionych. To mnie zdecydowało; nabrałam przekonania, że Wasza Wysokość będzie tyle wspaniałomyślną, ażeby mnie przyjąć; dość potężną, ażeby mnie osłonić.
— Odwołujesz się ciągle do mojej potęgi, moje dziecię; czy on jest naprawdę tak potężnym?
— O! i bardzo.
— Lecz kimże on jest? Nie pytałam się ciebie o to do tej pory tylko przez delikatność; a powinnam jednakże wiedzieć, przeciw komu mam cię bronić.
— Znowu nie jestem w stanie udzielić pani dostatecznego objaśnienia. Ja zupełnie nie wiem kto on jest i czem jest, stanowczo twierdzę tylko, że król nie wzbudza korniejszego posłuszeństwa i uszanowania.
— Jakże się nazywa?
— Nazywano go różnemi nazwiskami; lecz dwa tylko zapamiętałam. Jednem nazywa go staruszek, towarzysz podróży naszej z Medjolanu, drugie zaś sam sobie nadaje.
— Jakże go nazywał staruszek?
— Acharat... wszakżeż to nazwisko niechrześcijańskie, nieprawdaż pani?
— A jakież sam sobie nadaje?
— Józef Balsamo.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/755
Ta strona została przepisana.