Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/790

Ta strona została przepisana.

siał znieść i wzgardliwy jej uśmiech i lekceważące słowa. Za młody jeszcze, by móc znaleźć pociechę w filozoficznych rozważaniach, oddał się bezbrzeżnej rozpaczy. Nie widział nic przed sobą — ani koni, ani ludzi. Z głową pochyloną gnał przed siebie, niby raniony odyniec, siłą torując sobie drogę pośród ruchomej fali ludu. Gdy się przebił nareszcie, gdy spojrzał wokoło siebie, odetchnął trochę swobodniej. Był przynajmniej samotny, był wśród świeżej zieloności i nad wodą.
Bezwiednie zupełnie znalazł się nad brzegiem Sekwany, prawie naprzeciw wyspy Świętego Djonizego.
Pozbawiony sił fizycznych przez rozpacz co mu szarpała duszę, rzucił się na murawę, a schwyciwszy się oburącz za głowę, począł ryczeć głosem rozjuszonego lwa, jakby ten ryk odpowiedniejszym był niż słowa i jęki ludzkie do oddania uczuć miotających jego sercem.
Gilbert, powalony cierpieniem, ryczący z bólu, nie był też w stanie zdać sobie sprawy, czy kochał w tej chwili Andreę, czy jej nienawidził. Czuł, że cierpi; ale niezdolny był znosić cierpliwie męczarni — wkrótce też w nowy się hart uzbroił.
— Andrea mnie nie kocha — rzekł — ale czyż miałem prawo spodziewać się jej miłości? Powinnaby jednak mieć dla mnie tę choćby tylko obojętną sympatję, to zwyczajne choćby współczucie, na jakie zasługuje każdy człowiek uczciwy, borykający się z trudnościami, walczący odważnie z losem. Dla-