dzi, bo za skarby całego świata nie zrobiłbym tego, co oni czynią.
Przyszła kolej na pana de Taverney i jego rodzinę. Gilbert przykląkł na jedno kolano, aby lepiej słyszeć i widzieć.
— Zwalniam cię od służby, panie Filipie, możesz odprowadzić ojca i siostrę — odezwała się następczyni. Poczem, zwróciwszy się do starego barona, dodała:
— Nie mam jeszcze mieszkania dla ciebie, panie Taverney; wracaj więc z córką do Paryża. Gdy się zainstaluję w Wersalu, nie omieszkam wezwać was do siebie.
Baron z synem i córką skłonili się. Następczyni jeszcze coś przemówiła do nich, ale Gilbert nie słuchał dłużej. Wysunął się z ukrycia, przemknął zręcznie pomiędzy służbą i powozami i zawrócił ku rogatkom.
Ponieważ pan de Taverney przyjechał dworską karetą, odnaleziono ją też niebawem i wkrótce ojciec z synem i córką gotowi byli do drogi.
— Siądź na kozioł obok stangreta przyjacielu — powiedział Filip do lokaja, gdy tenże zamykał drzwiczki powozu.
— A to po co? — zamruczał stary baron.
— Bo się biedak ledwie trzyma na nogach, taki strudzony; od samego rana na służbie.
Gilbert nie dosłyszał, co baron jeszcze odpowiedział. Lokaj siadł na koźle.
Gilbert podsunął się bliżej.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/794
Ta strona została przepisana.