Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/795

Ta strona została przepisana.

W chwili, gdy kareta ruszyć już miała z miejsca, dostrzeżono, że odpiął się lejc jeden.
Stangret zeszedł z kozła.
— To już chyba bardzo późno — odezwał się baron.
— Strasznie jestem znużona. Czy przynajmniej znajdziemy wygodny nocleg? — wtrąciła Andrea.
— Mam nadzieję! — odpowiedział Filip. — Wysłałem z Soisson La Briego i Nicolinę z listem do jednego z moich paryskich przyjaciół, prosząc, aby zamówił dla nas apartament, który w roku ubiegłym zamieszkiwały jego matka i siostry. Niezbyt to wspaniały lokal, ale wygodny. Na teraz nie chodzi o to, aby imponować, ale, aby spokojnie poczekać.
— Na honor, Filipie — rzekł baron — przecież nie będzie nam gorzej, jak w Taverney?
— Z pewnością, mój ojcze — odrzekł Filip, uśmiechając się smutnie.
— A czy są tam jakie drzewa? — zagadnęła Andrea.
— Zobaczysz wkrótce, moja droga — odpowiedział jej ojciec. — Czy dałeś, Flipie, adres stangretowi?
Gilbert powziął nadzieję, że dowie się i adresu. Stało się jednak inaczej. Przywiązano lejc, stangret siadł na kozioł i konie mszyły.
— Mniejsza o to — szepnął Gilbert — pójdę