Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/796

Ta strona została przepisana.

za nimi; wszak stąd nie więcej, jak mila drogi do Paryża.
Ale, że konie dworskie biegną szybko, gdy ich tłum nie wstrzymuje, więc biedny Gilbert spostrzegł wkrótce, iż nie potrafi im nadążyć. Nie namyślając się długo, wskoczył na siedzenie w tyle karety, wolne w tej chwili, gdyż lokaj siedział obok stangreta.
Natychmiast jednak przyszło mu znowu na myśl, że umieścił się za karetą Andrei, jakgdyby był jej lokajem.
— O nie! — powiedział — to miejsce nie dla mnie! — chwycił się za antaby obydwoma rękami i jechał tak, wisząc w powietrzu.
— Dowiem się, gdzie mieszka, a jak na teraz, o nic więcej mi nie chodzi. Jeszcze jedna noc stracona, ale mniejsza o to. Wypocznę sobie jutro, przepisując nuty. Zresztą mam jeszcze parę groszy, mogę sobie pozwolić nawet na zbytki; prześpię się ze dwie godziny, jeżeli zechcę.
Zaczął rozmyślać znowu nad tem, że nie zna Paryża, że w tak dużem mieście, wśród ciemnej nocy, łatwo może zbłądzić, ale pocieszał się, że już przecie po północy i za parę godzin dnieć zacznie.
Przejeżdżali w tej chwili około wielkiego placu, na środku którego wznosił się pomnik
— Bodaj że to plac Zwycięstwa — pomyślał. Zdziwił się i uradował zarazem. Powóz zawrócił w bok; w oknie powozu ukazała się główka Andrei.
— Oto pomnik nieboszczyka króla. Zaraz będziemy na. miejscu — powiedział Filip.